Prognozy pogody zapowiadają się wyśmienicie, a został nam jeszcze jeden z obowiązkowych punktów.
Salatin to strzelisty szczyt sporej wybitności znajdujący się w paśmie Zachodnich Niżnych Tatr, jednak nie w jego głównym grzbiecie. Jest to dość odosobniony szczyt, swoim charakterem przypomina Veľký Choč w górach choczańskich, jednak kształtami jest bardziej zbliżony do Wielkiego Rozsutca. Podczas naszych wojaży widzieliśmy ten szczyt z każdej strony. Wyglądał jak punkt obowiązkowy w tym rejonie.
Siedząc w barze Pierestrojka, sącząc piwo Urpiner 12, planujemy jutrzejszą trasę. Mamy komplet: mapa, laptop z internetem i piwo. Okazuje się, że szczyt jest łatwo dostępny, wystarczy tylko podejść asfaltem do wioski Liptovska Luźna, skąd czerwony szlak w niespełna 3 h doprowadzi nas na szczyt.
Korzystając z dobrodziejstwa internetu trafiamy na zacną wideorelację na You Tube z wejścia na ten szczyt, w której to przedstawiony jest magiczny odcinek drogi: bajeczny spacer, a w tle pionowe ściany często porośnięte mchem, ścieżka w skalnej dolinie przypominająca klimaty z Władców Pierścieni. Jakby było mało, do tego podkładem jest urzekająca muzyka Enyi. No i wkręcamy się w klimat. My do tego klimatu mamy jeszcze boski nektar.
Po dwukrotnym obejrzeniu filmu wiemy, że dokładnie tą drogą musimy podejść. Analiza sytuacji na mapie – jest to dolina Hučiaky, znajdująca się po drugiej stronie szczytu. To nam całkowicie burzy koncepcję na szybkie szczytowanie prosto z kwatery. Żeby wejść na szczyt tą drogą, musimy objechać tę część pasma Niżnych Tatr. Tak przy okazji, to pasmo nosi nazwę Salatiny.
Decyzja zapadła. Pojedziemy do miejscowości Ružomberok, a dalej na Ludrovą, skąd pójdziemy ludrovską doliną, dalej wymarzonym kanionem Hučiaky, a zejdziemy przez Maly Salatin do miejscowości Ludrova.
Pętla spora, więc wyruszamy wcześnie. Docieramy do Ludrovej, następnie dojeżdżamy do obszernego parkingu, z którego rozpoczynają się szlaki czerwony, którym planujemy wyruszyć i zielony, którym planujemy wrócić.
Ponieważ nie widzimy żadnego zakazu wjazdu, postanawiamy wjechać autem, ile się da. Docieramy do miejsca rozwidlenia szlaków. Nasz czerwony dalej jest łagodny, więc jedziemy dalej. Dojeżdżamy do Pomnika Słowackiego Powstania Narodowego.
Za nami pojawia się zielony, terenowy samochód. To oczywiste – leśniczy lub pracownik parku, albo taka hybryda. Zatrzymujemy się i ustalamy strategię działania. Wychodzimy zrobić jakieś fotki tego pomnika, przygrywając głupa, może nie będzie mandatu. Leśniczy zatrzymuje się, patrzy sobie, po czym jedzie dalej w górę. Hm, co tu zrobić… Możemy wrócić do Ludrovej i przyjść tu pieszo, jednak podejmujemy decyzję, że zostawimy tu auto. W końcu strażnik lasu nas nie zastrzelił.
Jesteśmy już gdzieś w połowie ludrovskiej doliny, podążamy szeroką, malowniczą doliną jakieś pół godziny i naszym oczom ukazuje się znowu zielony pan samochodzik, krzątający się wokół swojego wehikułu. Postanawiamy podejść i spytać, czy możemy parkować tam, gdzie nas widział. Do pytania nie doszło, bo leśny człowiek sam zaczął zmierzać w naszym kierunku, donośnie nas pytając:
„Czy Wy Polacy w Polsce też se jeździcie autem po górach w parku narodowym? Nie znacie mandatów?” A tak serio to nie.
Zapytał czy chcemy kupić drewno jablonke. Czacha dymi. Proponuje kubik zajebistej jabłonki do wędzenia w cenie 27 euro. Mówi, że Polacy często kupują i chwalą sobie tutejsze drewno, a ponieważ zobaczył duży samochód i polskie blachy, to zwąchał biznes. Daje nam swój nr telefonu (jak by ktoś chciał jablonke z Salatina, to mam kontakt). Tłumaczy nam szczegółowo trasę i idziemy dalej.
Opuszczamy szeroką dolinę i pniemy się już wąską ścieżką. Kilkukrotnie przechodzimy przez rzekę i dochodzimy do wąwozu Hučiaky. Rzeczywiście wspaniały, otoczenie przypomina Slovensky Raj, poruszamy się potokiem, okolica wybitnie zielona i skalista. Brakuje tylko muzyki Enyi. Z doliny wychodzimy na rozległą łąkę, pośrodku której znajduje się zadaszony paśnik, w którym suszą siebie i swoje odzienie dwa samce homo sapiens sapiens.
Przekraczamy kolejną rzekę, dolina doprowadza nas do grzbietu, który doprowadza nas na kolejną łąkę, z której to widzimy już cel naszej dzisiejszej wycieczki. Podążamy grzbietem aż do końcowego stromego podejścia. Miejscami przydałyby się łańcuchy, jednak często można się wspomagać korzeniami bądź gałęziami kosodrzewiny. Kopuła szczytowa robi się płaska i w bardzo gęstej kosodrzewinie. Przedzieramy się przez kosówki zastanawiając się czy nie minęliśmy szczytu, bo szlak schodzi w dół. Z naprzeciwka nadchodzą ludzie. Oni też się zastanawiają, czy minęli szczyt, a podchodzą od drugiej strony. Z założeniem, że nikt z nas nie minął szczytu, znajdujemy jeszcze jedną wąską ścieżkę, którą w kilka minut osiągamy cel. Szczyt jest bardzo zarośnięty, żeby podziwiać widoki trzeba podskoczyć na jakiś metr.
Odpoczynek, fotki. Planujemy zejście zielonym szlakiem. Na szczycie jest pręt, na którym zielony szlak jest zaznaczony, jednak nie ma żadnej ścieżki. No cóż, wracamy do miejsca spotkania z poszukiwaczami szczytu, o których wspomniałam wcześniej. Szukamy dalej. Schodzimy trochę niżej, skąd oni przyszli, znajdujemy jedną ścieżkę, która po chwili ginie w kosodrzewinach i wracamy na szczyt. Przechodzimy na drugą stronę wierzchołka i znajdujemy coś, co przypomina ścieżkę, jednak to nawet nie jest przedzieranie się przez kosówki, tylko czołganie się pod jej koroną.
Wracamy do szczytu, jednak nie znajdujemy nic innego. Kolejne podejście tą samą ścieżką, może zarosła tylko na początku. Schodzimy na czworaka pod koroną kosodrzewiny. Zaczyna się pojawiać błoto, ale próbujemy jeszcze po kawałku. Mamy spore wątpliwości, czy to jest szlak, nie da się tędy przejść w pozycji wyprostowanej, jednak ścieżka jest. Przedzieramy się tak pół godziny, te pół godziny zmęczyło nas bardziej niż wejście na szczyt, więc postanawiamy brnąć dalej. Po 40 minutach od szczytu pojawia się zielony znak na kamieniu.
To jednak jest szlak. Przedzieramy się jeszcze jakieś pół godziny i kończy się kosodrzewina. Odpoczywamy i mówimy, że najgorsze za nami. Mijamy przewrócone drzewo, obchodzimy kolejne, potem jeszcze 10, teraz mamy już naprawdę dosyć. Wszystkich masochistów zapraszam na zielony szlak na Salatin.
Powoli zaczynamy podejście na Maly Salatin, łąka ze sporą skałą na szczycie. Wreszcie żadnej kosodrzewiny i przewróconych drzew. Następne 30 minut drogi to istna idylla. Bardzo widokowy łąkowy grzbiet podcięty stromymi ścianami, idzie się samym grzbietem. Widoki błogość i sesja foto.
Na ostatnim szczycie grzbietu znowu spotykamy ludzi, grupkę zmęczonych ludków prowadzi starszy pan – ewidentnie przodownik. Wymieniamy kilka zdań, pan ostrzega, że zejście będzie ciężkie, bo pełno przewróconych drzew, które ciężko wyminąć… „a jak tam na górze?” – pyta. Już chcę opowiedzieć jak sytuacja, ale widząc minę i znaki pozawerbalne… „Też – mówię – też jest trochę drzew przewróconych i takich nie przewróconych… Nie ma potrzeby demotywować grupy, sami zobaczą.
![]()
Ech… tymczasem szlak zielony do Ludrovej wiedzie przez zalegające przewrócone drzewa. Mijamy utulnię i schodzimy do Ludrovej. Jesteśmy na parkingu z którego pojechaliśmy dalej do gór. Ale zrobiliśmy dila.. teraz trzeba wrócić po auto. To, co zaoszczędziliśmy rano, to teraz musimy spłacić. Dług ze sporym oprocentowaniem w postaci upału i zmęczenia. Wracając po auto mijamy stado wypasających się owiec.
Niemożliwe – jednak opłacalny ten kredyt, bez kredytu nie mielibyśmy takich wspomnień 🙂
Zajrzyj jeszcze tu:
Wielki Chocz (Veľký Choč) z Valaskiej Dubovej – opis szlaku wraz z noclegiem w Janosikowej Karczmie
_________________________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na Instagramie
Uwielbiam nasze Tatry. I to po obu stronach. Z resztą, to właśnie w Tatry najchętniej i najczęściej wyjeżdżamy. Piękne zdjęcia 🙂
Pięknie tam jest 🙂
Właśnie zbieram się do planowania długiego weekendu i myślałam o górach… nie mogłam się jednak zdecydować., bo na Słowację jednak wybieram się latem. A może pojadę dwa razy? Co mi tam!
jestem zauroczona widokami !
Super się czyta 😄 uwielbiam opowieści o wspinaniu.
Takie piękne miejsca! Kiedyś wiele chodziłam po górach, muszę do tego wrócić. Inspirujący wpis.
Bardzo piękne widoki i do tego opis. Jeśli dobrze wyjdzie już w przyszłym roku zwiedzę góry. Dziękuję za cenne informacje.
Pozdrawiam
Mimo wszystko musiało być wspaniale. Ja uwielbiam Tatry!
Świetna wyprawa, super zdjęcia i kapitalne przygody 🙂
Pięknie, niczym z krainy Frodo i Bilbo Bagginsa ;D
Tam i z powrotem 😉
Każdego roku przymierzam się do wycieczek górskich, może w tym roku się uda. Muszę tylko kupić dobre buty.
Każde wyjście w góry wzbogaca, mimo że nieraz ciało dostanie w kość
Uwielbiam Słowację i często tam bywam, bo mieszkam praktycznie na granicy, ale przeważnie jeździmy w rejon Vysoke Tatry, który mamy pod nosem 🙂 Okolice Rozemborok’a to raczej w trasie przelotowej na Wiedeń „zwiedzałam” 🙂
W Niżnych Tatrach byłam jak dotąd tylko raz, a Salatin mam wpisany na listę planów na ten rok. Chciałam robić taką pętlę, jak ty, ale skoro są krzaczory i ciężko przejść, to sobie odpuszczę i zejdę tak, jak weszłam.
Możesz wejść i zejść czerwonym, ale zielony też ma sens. Wielu turystów zaczyna zielonym i schodzi czerwonym, może tak jest lepiej? 🙂
Wspaniałe sa góry widoki które nas otaczają w czasie wędrówki. Choć nie rzadko spotykają nas różne przygody… Najważniejsze mierzyć siły na zamiary i mieć respekt do gór, gdyż one są magiczne, ale też i czasami dość wymagające.