Prognozy pogody są przeciętne. Ma przestać lać o świcie i przed południem zapowiadają się kolejne burze. Planujemy wykorzystać kilka godzin prawdopodobnego szczęścia. Na cel obieramy jeden ze stosunkowo łatwo osiągalnych, znaczących szczytów Marmaroszy. Vf Cearcanu (1847 m n.p.m.) jest dość blisko cywilizacji, widzieliśmy ten szczyt z drogi na Gargalau, a i doczytaliśmy, że to najlepszy punkt widokowy na pasmo Rodnei. Postanawiamy się sprężyć i spróbować w te kilka godzin obiecywanej ładnej pogody zdobyć ten ciekawy cel.
Z mapy wynika, że czeka nas przejście przez liczne łąki, co sugeruje wypas owiec i
100 procentowy atak psów pasterskich.
Dojeżdżamy autem do przełęczy Prislop. Jest blady świt, chcemy rzucić okiem na widowiskowy monastyr, ale dopadają nas miejscowe wygłodniałe sobaki. Postanawiamy podjechać trochę wyżej, jest tu schronisko cabana Alpina, ale nadal ataki, już grupowe i żadnego człowieka. Jedziemy dalej. Już wąską, wyboistą szutrową drogą. A w zasadzie to czerwonym szlakiem.
Mijamy rozległe pola z wypasającymi się krowami i końmi i tak sobie myślimy, że może dzisiaj złamiemy codzienny scenariusz i wjedziemy autem ile się da. Żeby było jasne – nie staliśmy się inwalidami i fanami 4*4 cross over full HD IT, itp. Po prostu chcemy zobaczyć czy nasz samochód da radę.
Droga robi się coraz trudniejsza, jednak nadal jest to droga. Powoli dojeżdżamy do szczytów grupy Muntele Tafa.
Wtem zza grzbietu wyłania się stado owiec. Oczywiście wtóruje im tym razem kilkanaście psów pasterskich. Psy podbiegają i drą japę, lecz tym razem gramy im na nosie. Kilka osobników próbuje zagryźć przednie koła w samochodzie. LOL. Te psy muszą być szkolone, ich znajomość motoryzacji sprawdza się w terenie. Wiedzą, które koła gryźć. Po kilku chwilach mamy kilkanaście psów atakujących kapcie naszego autka, ale brniemy dalej.
W tym bajzlu przypominającym przejście w Calais przedzieramy się wyżej i stromymi serpentynami docieramy do szczytu Vf. Haimaru ok. 1700 m. Nie mamy napędu na cztery koła i ta droga to niezłe wyzwanie – nie dla nas – tylko dla naszego auta.
Pozostawiamy tu samochód i wbijamy na najwyższy szczyt Vf Cornu Nedeii 1778 m. Jest tu jakaś ścieżka dydaktyczna, jakieś kolorowe obrazki zapoznające turystów z okoliczną fauną, jednak nie ma na nich najpopularniejszych fauniarzy.
Podążamy dalej szlakiem w kierunku Cearcanau. Na przełęczy pod pierwszym ze szczytów grupy szlak odbija w prawo i dociera do kolejnej przełęczy już poza grupą, jednak z niezłym widokiem na nasz cel. Na przełęczy są oznaczenia kierunków szlaków. Strzałka gdzieś tam, i strzałka na nasz cel. Super! Idziemy.
Nie ma żadnej ścieżki, ale po kierunku strzałki brniemy w niebyt.
Po jakimś czasie poszukiwania ścieżki, grzęznąc w mokrych mchach i błocie, postanawiamy zawrócić do strzałki. Mamy już przemoczone buty, ponieważ mokre mchy zapadają się na głębokość łydki.
Tym razem planujemy iść idealnie w kierunku skierowanym przez naszego przewodnika, strzałkę. Idziemy jakieś pół godziny, przedzieramy się przez kosodrzewinę, znosimy tortury poprzedniej drogi i odpuszczamy. Teraz wracamy do strzałki, już nie tylko obłoceni i przemoczeni, ale też poobdzierani, posiniaczeni i sponiewierani przez ten przed kilkoma chwilami nazwany przez nas „łatwy cel”.
Ostatnia próba. Olewamy strzałkę i idziemy w kierunku najbliższego szczytu śladami które pozostawił tu jakiś wielokołowy pojazd. Ślady po chwili znikają, jednak wyraźnie widzimy wydeptaną ścieżkę. Ścieżka prowadzi w gęstą kosodrzewinę.
I tu dopiero zaczyna się właściwa męka. Ścieżkę widzimy, jednak jest całkowicie zarośnięta przez kosodrzewinę. Każdy metr przypomina syzyfowe prace. Zaczynamy się czołgać pod konarami kosówki. I tak brniemy przez jakieś pół godziny i poobdzierani docieramy do jakiegoś szczytu.
Na szczycie, jak to na szczycie, trochę kamoli i widok.
Widok podpowiada nam jednak, że tak trzeba było iść. Widzimy stąd przełęcz i cel główny. Już wiemy, że należy pilnować ścieżki mimo naturalnego ogrodzenia.
Ze szczytu przedzieramy się w stronę przełęczy. Tutaj do przyjemności dołącza błotniste, kamieniste, strome i śliskie zejście i też pod konarami kosodrzewiny. Wczołgujemy się do przełęczy, nie ma nawet możliwości wyprostować się. Z przełęczy dalej brniemy w ten sam sposób, miejscami jednak jest kilka metrów umożliwiające wyprostowanie kręgosłupa.
Przez kolejną godzinę wczołgujemy się na szczyt. Na szczycie suszymy ubrania i buty, robimy inwentaryzację uszkodzonej garderoby i kontemplujemy.
Czy warto tak się poświęcać dla gór? Tak.
Czy warto tak się poświęcać dla tej góry? Nie.
Widok zacny, jednak jesteśmy totalnie zjebani. Otuchą napawa nas powrót tą samą drogą. Co też czynimy. Teraz już na pamięć i z wyraźnie zarysowanym planem działania. Jeszcze więcej siniaków, otarć i uszkodzeń odzienia. Docieramy do przełęczy zastanawiamy się czy nie unicestwić strzałki. Jadąc już autem, po drodze zahaczamy jeszcze o jeden nieoznaczony na mapie, ale bardzo widokowy szczyt.
Na przełęczy Prislop jest bardzo zjawiskowy monastyr, warto go sobie obejrzeć. Fotki, odganianie się od psów i powrót.
Koniec 🙂
_________________________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na Instagramie
Przeczytaj jeszcze:
Wesoły cmentarz – Rumunia, Sapanta – zupełnie inne podejście do śmierci
Szlakiem zapomnianych kopalń – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część I
Tańczący z psami – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część II
Muntele Toroiaga – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część III
Gotowanie w Rumunii – placinta cu branza, czyli bryndzowe placki
Uwielbiam podążać szlakami, które z każdym krokiem dają po dupie. Kilometry w nogach robią swoje, za to pozostają najlepsze wspomnienia. 😉
Bardzo intrygujący tytuł 🙂 Świetnie się czytało, jakbym była na tej wyprawie z Wami. Nie wiem czy warto było się poświęcać dla tej góry, ale na pewno dla tej historii!
Piękne miejsca
Jakoś nie czuję chodzenia po górach, to nie moja bajka. Jednak lubię oglądać zdjęcia widoków górskich, zapierają dech w piersiach 🙂
Jak zwykle fantastyczna wyprawa i tytuł naprawdę ciekawy 🙂 Super, że masz takie hobby i tak pięknie to opisujesz 🙂
Piękne widoki i szlaki. Najcięższe wyprawy najbardziej zapadają w pamięć.
Fantastyczne widoki i fajny szlak! Trzymam kciuki za kolejne wyprawy i zdobyte szczyty!
Uwielbiam łażenie po górach. Nic dziwnego, skoro jestem góralką z Beskidów 🙂
I to jeszcze Salamandra 🙂
ależ agresory z tych psów, ja już bym pewnie wpadła w lekką panikę, opony gryźć też coś 😀
NOOOO, niestety z atakami psów pasterskich w górach Rumunii trzeba się liczyć. Psy wielokrotnie popsuły nam szyki podczas eksploracji tych gór 🙁
Uwielbiam góry! Piękne widoki ze szklaku, którym podążaliście!
Zdecydowanie moje klimaty…i te wspaniałe widoki
bardzo fajnie się czyta Twoje wpisy. może książka? na prawdę czułam się, jakbym była na tej wyprawie razem z Wami 🙂 dzięki 🙂
A wiesz, dzisiaj o tym myślałam 🙂
Widoki warte wysiłku
My w tym roku z Maksem chyba objazd po Rumunii. Wysokich gór raczej nie zaliczymy, ale widzę u ciebie kilka wpisów po miejscach, które zamierzamy odwiedzić. Jestem na etapie planowania wycieczki, więc na pewno zajrzę i poczytam.
Fajna przygoda, każdy punkt widokowy jest warty dużego wysiłku 🙂
Teraz dom, praca, dzieci… Ale kiedys baaardzo czesto chodzilismy z mezem po gorach… Supet wspomnienia 🙂 pozdrawiam 🙂
Rumunia nigdy nie byla moim miejscem, ale fajnie poczytac, zobaczyc fotki. Może kiedyś zmienie zdanie.
Najbardziej szczęśliwy to był chyba pies, mimo że widzi mniej kolorów niż my.