Pietrosul (2303 m n.p.m.) – to dźwięczne słowo zostanie tekstem przewodnim naszej wycieczki. Dosłownie każdy, kto chce nawiązać rozmowę na temat gór mówi: Pietrosul. Każde pytanie gdzie byliśmy to: Pietrosul? Każde wyjście rano, pada pytanie Pietrosul? Mieszkańcy Borsy są dumni z tej góry, ale odnoszę wrażenie, że nie zdają sobie sprawy o istnieniu innych szczytów w tej okolicy.
Pietrosul jest najwyższym szczytem okolicznych gór i na pewno punktem obowiązkowym. Mimo iż nie jest naszym celem, to mamy już dosyć tłumaczenia wszystkim, że: „nu Pietrosul”.
W sieci jest pełno opisów tego szlaku, więc nie będę robić kolejnej relacji.
W końcu nastaje ten dzień, w który dumnie potwierdzamy: „da, Pietrosul„:)
Na blogach naczytałam się, jaka to wymagająca góra, trzeba mieć świetną kondycję, dużo czasu i niezłe przygotowanie. Pietrosul jednak powiedział nam coś zupełnie innego. W porównaniu do wszystkich innych okolicznych szczytów, na których byliśmy, Pietrosul stoi otwarty, niczym galeria handlowa w sobotnie popołudnie.
Zaliczyć ten szczyt i dopisać do kolekcji: góry rodniańskie to tak jak wejść na Giewont i zaliczyć do kolekcji: Tatry (mam na myśli Tatry, a nie Tatry Polskie.)
Miejscowość Borşa jest idealnym punktem wypadowym na ten szczyt. Z centrum ulicą Pietroasa można podjechać autem lub busem pod monastyr Borşa-Pietroasa. Jest tu sporo miejsca parkingowego, 200 metrów przed monastyrem jest przystanek autobusowy. Stąd szeroką drogą licznymi zakosami dochodzimy do stacji meteo, 500 metrów dalej wygodną i idealnie oznakowaną ścieżką docieramy do malowniczego jeziorka. Stąd wygodnym szlakiem, przypominającym tatrzański zygzak, osiągamy szczyt.
Moje pierwsze wrażenie na szczycie – to już tu? Z monastyru dotarliśmy w 3 godziny. Widoki są przepiękne, jednak sam szczyt jest bardzo nieurodziwy. Jakiś zardzewiały płot i schron pełniący funkcję śmietnika i szaletu.
Schodzimy do Borşy około południa. Znowu dumne pytania:
– Pietrosul?
– Da, Pietrosul – potwierdzamy.
Gospodarz patrzy z niedowierzaniem.
– Niemożliwe! Meteo? Jezer? Szczyt – niemożliwe!
_________________________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na Instagramie
Zajrzyj jeszcze tu:
Wesoły cmentarz – Rumunia, Sapanta – zupełnie inne podejście do śmierci
Szlakiem zapomnianych kopalń – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część I
Tańczący z psami – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część II
Muntele Toroiaga – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część III
Gotowanie w Rumunii – placinta cu branza, czyli bryndzowe placki
Szlakiem masochistów, Cearcanu – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna
Pieknie! A ja sądzę, że to był wyczyn, ledwo się wgramoliłam na Giewont i to moja największa wspinaczka. Ale teraz lecę poczytać o ziołach, intrygujące tytuły, pozdrawiam:)
Zapraszam, rozgość się 🙂
Wygląda majestatycznie! 🙂 Bardzo chciałabym sie kiedyś wybrać do Rumunii! Brzmi i wygląda magicznie!
Widzę, że jeszcze gdzieniegdzie leżał śnieg. A ten zbiornik na szczycie rzeczywiście nie wyglądał atrakcyjnie 😉
Piękne góry przypominają mi fragment Alp Szwajcarskich, w których byłem kilka lat temu. 😉
Rumunia jest na mojej podróżniczej liście marzeń, w tym roku na razie Bukareszt, ale w przyszłym będzie więcej Rumunii, a może i Piertosul 😉
Wow! Gratulacje! Mega!
Podziwiam osoby, które mieszkają w górach. Mają trudne warunki, a jednocześnie większość z nich jest otwarta na turystów.
Piękne widoki. Zapewne warto było przeboleć wejście
Rumunia… Coraz o niej głośniej, przynajmniej w sensie turystycznym. Właśnie wróciła stamtąd moja córka i mam świeże info 🙂 Bardzo serdeczni ludzie – to podkreślała wiele razy. Ale w górach nie była…. A tam tak pięknie 🙂
Piękne miejsce, chętnie sama bym się tam wybrała
Przepiękne zdjęcia! Pozazdrościć widoczków 🙂
Z pewnością warto było się tam wspinać… dla takich widoków