Tańczący z psami – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część II

Link do części I

Opuszczamy ostatnie zabudowania pozostałości po kopalniach, przypominające blokowiska wybudowane na Marsie.  Dochodzimy powoli do końca wyboistej, szutrowej drogi i słyszymy dźwięk silnika. Po kilku chwilach dogania nas dżip.

Turistas? – pyta kierowca, a w zasadzie to pasażer, bo kierowca w tym aucie siedzi po prawej stronie. Pasażerem jest pop z monastyru, którego widzieliśmy dziś na kazaniu. Kierowca proponuje nam podwózkę, a w aucie ucinamy sobie pogawędkę. Zapytani skąd jesteśmy, odpowiadamy: from Poland. Wyszło bardzo zabawne nieporozumienie, bo nasi towarzysze usłyszeli Holand i w późniejszych rozmowach cały czas im to nie pasowało.

– Jak to, Wy studiowaliście w Polsce?
– No tak, jesteśmy Polakami.
– Aaa, myśleliśmy, że Holendrami 🙂

Wyruszamy wspólnie w dalszą drogę. Nasi towarzysze to wspomniany zakonnik, o temperamencie ekstrawertycznym, którego roznosiła energia. Cały czas podśpiewywał, udawał ruchy wschodnich sztuk walki czy też parodiował postaci z filmów amerykańskich. Dobre było to, że gadał po angielsku. Jego druhem był opanowany pan, przewodnik, zielarz, jak się później okaże w praktyce, z ogromnym doświadczeniem obcowania z przyrodą i obeznaniem terenowym. Przewodnik o imieniu Piotr znał tylko język rumuński, więc ksiądz o imieniu Mateusz, pełnił funkcję tłumacza.

Piotr i Mateusz obrali sobie za punkt honoru otoczenie nas opieką, jako że pierwszy raz byliśmy w ich górach. Przewodnik co chwilę zatrzymywał się przy jakimś krzaczku, tłumacząc co to za dzika roślina jadalna. Za to brat Mateusz co trochę zagadywał o sprawy wiary.

Przed przełęczą Lucaciasa przewodnik w pewnym momencie skręca w prawo i wraca z dwulitrową butelką przepysznej, źródlanej wody, którą się z nami dzieli. Na przełęczy znajduje się dobrze zachowany, drewniany, dwupoziomowy kaban, przed którym robimy sobie pamiątkowe fotki. Piotr opowiada o okolicznych granicznych z Ukrainą szczytach, historii, geografii oraz historii militarnej. Spacerujemy po przełęczy oglądając przez lornetkę miejsca, o których opowiada nasz towarzysz. Oddalamy się od przełęczy jakieś 100 metrów od kierunku naszej trasy, czyli od Toroiagi.

Sielanka jednak nie trwa długo. Czujny przewodnik wyczuł jakieś zagrożenie i zaleca ciche wycofanie się. Niestety jesteśmy po drugiej stronie przełęczy niż grzbiet Toroiaga.

Nie minęło kilka chwil i w naszym kierunku biegną trzy masywne owczarki pasterskie.

Piotr odpiera atak, ale do rozróby dołączają kolejne psy. Teraz już napiera kilkunastu napastników. Przewodnik rzuca różne rumuńskie zaklęcia, które mniej lub bardziej skutecznie spowalniają atak. Dowiadujemy się, że za pobliskim szczytem jest chata pasterska mogąca posłużyć nam jako fort obronny. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Pasterza, który mógłby przywołać psy – nie ma. Być może jest ale bardzo daleko. Wycofujemy się i postanawiamy przeczekać.

Wycofując się napotykamy zagryzioną owcę – to tłumaczy wyczulone zmysły psów pasterskich w tym rejonie. Psiarnia uspokaja się i wraca do stada na przełęcz, jednak bacznie obserwuje rejon, w którym my się znajdujemy. Stoimy na skraju grzbietu pod wiatr i czekamy. Po dwóch godzinach ekipa zaczyna złazić w kierunku doliny. Jest już znacznie bezpieczniej.

Jednak ta niepotrzebna akcja pokrzyżowała nasze plany. Jesteśmy 2,5 godziny w plecy, zmęczeni i zestresowani i nie planując, zdobyliśmy szczyt Nemte Asta. Wracamy na przełęcz, a tu nagle z kabanu wybiega jeszcze jeden psi napastnik. Niestety nie zauważyliśmy, że jeden z nich się tu schował. Atak jest dość szybko odparty, on jest jeden, a nas czworo. Szybko ucieka w kierunku swojego stada. Możemy wreszcie kontynuować naszą trasę.

_________________________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na
Instagramie

Przeczytaj jeszcze:

Wesoły cmentarz – Rumunia, Sapanta – zupełnie inne podejście do śmierci

Szlakiem zapomnianych kopalń – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część I

Muntele Toroiaga – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część III

 

13 myśli na temat “Tańczący z psami – Karpaty Marmaroskie, Rumunia Północna, część II

  1. Dokładnie 9 lat temu wędrowałam tamtymi szlakami! Zakochałam się wtedy w regionie Maramuresz i mam nadzieję wkrótce tam wrócić! Poza górami jest tam tyle do zobaczenia!

  2. Rumunia od dawna chodzi mi po głowie. Wasze zdjęcia zachęcają, choć opowieść o psach trochę niepokoi. My zawsze chodzimy po górach z naszym psiakiem, więc takie spotkanie mogłoby być niebezpieczne.

    1. Witaj, z moich obserwacji i wniosków osobiście uważam, że pies turystów byłby narażony na poważne niebezpieczeństwo. Owczarki mogłyby potraktować go jako zagrożenie…

Dodaj komentarz