Mont Blanc od lasu strony…

O wejściu na dach Europy (tej europejskiej części. Najwyższym szczytem Europy wliczając Rosję, jest Elbrus 5642 m n.p.m.) napisano już wiele mądrych słów. Dorzucając swoje kamyczki, chciałabym się skupić na czymś zupełnie rzadkim i niepopularnym, mianowicie na wyprawie całkowicie nie korzystając z infrastruktury technicznej. A dokładniej – pokonywaniu masywu od samego podnóża, o własnych nogach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pewnie niewiele o tym w sieci, ponieważ clue programu jest oczywiście wejście na Mont Blanc, które i tak jest wyczerpujące niemiłosiernie. Ale my zrobiliśmy to inaczej, od lasu strony. Czytajcie dalej.

Klasycznym punktem startu jest stacja kolejki torowej w Le Fayet (576 m n.p.m) lub kolejka linowa w Les Houches. Nie opisuję tego dokładniej, ponieważ w sieci jest mnóstwo relacji na ten temat. Końcowa stacja kolejki kończy się na wysokości 2380 m n.p.m. i dopiero od tego miejsca wspinacze o własnych nogach NAJCZĘŚCIEJ zaczynają podejście na Mont Blanc.

Moja opowieść jest już nieco spowita pajęczyną, lecz nic nie szkodzi, albowiem niektóre pomysły mogą mieć uniwersalne zastosowanie. Aby w ten sposób wejść na Mont Blanc muszą być spełnione dwa warunki: należy wydłużyć swój urlop o kilka dni oraz mieć chęć pobawić się w Tarzana i Jane trochę jak za czasów kamienia łupanego. I mieć chęć na zintegrowanie się z przyrodą. To wszystko 🙂

 

Oto moja własna relacja, która może stać się Waszą własną:

(…) Do Les Houches przybyliśmy na tyle za późno, że za dwie godziny miało się już ściemnić. Byliśmy pod wielką presją czasu, by szybko znaleźć miejsce na nocleg. Mijaliśmy prywatne posesje, niezwykle piękne i klimatyczne domki. Na ganku jednego z nich, w ten ciepły, przyjazny wieczór, siedział człowiek, z którym zamieniliśmy parę słów, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Człowiek ten wyciągnął jakiś archaiczny instrument dęty i zagrał cudowną melodię, która towarzyszyła nam jeszcze przez jakiś czas…

Tymczasem nasze nastawienie było jak cisza przed burzą. Narastały ciemne myśli, że nie zdążymy z noclegiem. Odczuwaliśmy pewną dozę tortury, gdyż plecaki na naszych grzbietach ciążyły niemiłosiernie. Dodatkowo byliśmy zmordowani 30-godzinną jazdą autokarem.

Po jakiejś godzinie znaleźliśmy miejsce na środku ścieżki, ale bez dostępu do rzeki. Ruszyliśmy więc dalej w górę. I tak z kilka razy znajdowaliśmy jakieś miejsce, by z niego zrezygnować i dalej szukać czegoś lepszego.

Robiło się coraz ciemniej, zmęczenie i zdenerwowanie nasilały się coraz bardziej. O 21:30 już ostatni raz podeszliśmy 200 metrów wyżej. Osobiście nie liczyłam na znalezienie dobrego miejsca na nocleg. Wtem naszym oczom ukazała się chatka nad potokiem! To dopiero odkrycie! Chatka była zamknięta, ale miejsca na rozłożenie namiotu było pod dostatkiem. No i potok. Wreszcie mogliśmy się wymyć. Obozowisko rozbiliśmy na ok. 1350 m n.p.m. Noc była pogodna, ciepła. Zasnęliśmy zdrowym, beztroskim snem.

 

Obudziliśmy się o 6:40 z zamiarem przepakowania plecaków. Rzeczy zbędne spakowaliśmy do worka na śmieci, który zabezpieczyliśmy i ukryliśmy. Ruszamy w dalszą drogę.

Dwie godziny później… Jesteśmy na wysokości 1757 mBaraque foreste des Arendellys. Kolejna niespodzianka – chatka!

Słonko świeci, ptaki śpiewają, naokoło zielono, jak to w lesie bywa, no i jest mega wspaniale.

Znaleźliśmy wątłe źródełko, które nikło w mchu. Hurra, mamy wodę! Do drewnianego koryta poprowadziłam instalację z gumowego węża i tak powstała prowizoryczna studnia.

Znaleźliśmy też starą, metalową kratkę, którą wykorzystaliśmy jako ruszt, kładąc ją na ognisko. Dzięki temu mieliśmy pod dostatkiem wrzątku i nie musieliśmy marnować gazu z naszej maszynki.

Jest godzina 16:43, nadal siedzimy przed „naszą” chatką. Od wczoraj nie spotkaliśmy ANI JEDNEGO TURYSTY. Odczuwamy jakąś taką pierwotną jedność z naturą. Nie da się tych uczuć przelać na papier, ale mam to ciągle w sercu. Nigdzie nam się nie spieszy, odpoczywamy, kontemplujemy. Przed chatką jest wielki stół z dwiema ławami. Jest miło i leniwie.

Jesteśmy sami i możemy robić co chcemy. Niestety, zrobiła się nieładna pogoda, więc zastanawiamy się, czy iść dalej, a może zostać tu na noc? Do kolejnego przystanku mamy dwie godziny w górę, ale nie wiemy, czy nie spadnie deszcz. W razie czego mamy chatkę z dachem. Podejmujemy decyzję, że zostajemy tu na noc. W chacie towarzyszyły nam tylko myszy i przypuszczam, ze nie były to turystki 🙂

Kolejnego dnia wstaliśmy przed godz. 6:00. Tego dnia planowaliśmy dojść do schroniska Tete Rousse na 3167 m. Tymczasem naszym oczom już ukazała się stacja kolejki Tramway du Mont Blanc – Mount Lachet na 2077 m. Kolejką górską można wjechać na 2380 m. Pierwszych turystów spotykamy dopiero przy końcowej stacji kolejki.

Tymczasem, aby się dostać do kolejnej „bazy”, Le Nid d’Aigle – 2372 m, idziemy wzdłuż torów kolejki. Jest piękna pogoda, idziemy w górę i idziemy. Po drodze musimy przejść przez wąski tunel, wiedzie tam droga na skróty.

Oczywiście ryzykujemy, bo teoretycznie może nas rozjechać pociąg, tudzież możemy zaliczyć opieprz przez strażnika. Ale my twardo idziemy.

Na mecie słyszymy gwizdek. No i się doigraliśmy. Wzywa nas do siebie strażnik. Na wstępie nas przeprasza, ale musi nam zwrócić uwagę. Byliśmy pewni, że oberwiemy mandat, ale rozmowa miło się skończyła życzliwym zwróceniem uwagi, że mogliśmy spowodować zagrożenie życia ble ble ble i instrukcjami jak dojść na Mont Blanc, jakie są prognozy pogody i pytaniem jaki jest kolor naszych kasków, bo będzie nas z lornetki wypatrywał. Na koniec pomógł nam założyć plecaki i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Idąc dalej spotkaliśmy wspaniałych towarzyszy – kozice górskie! które notabene nic nie robiły sobie z naszej obecności, co za śmiałość! Tylko nas przeganiały ze szlaku, świszcząc aż do skutku. Szlak był ich, paradowały po nim niczym modelki na wybiegu.

Kolejna baza – Baraque des Rognes na 2762 m – dwupiętrowy schron. W zaniedbanym baraku były dostępne miejsca noclegowe. Po chwili odpoczynku zaczynamy wspinaczkę ku Tete Rousse (3167 m), gdzie tej nocy będziemy spać. Szlak zupełnie odjechany: żadnych oznaczeń, chwiejące się kamienie. Wreszcie docieramy do Tete Rousse.

Dalej już standardowo, w sieci jest 4398759438759438 opisów tej drogi wejścia na Blanca 🙂 Dlatego ja sobie daruję 🙂

Pisząc ten artykuł pragnęłam zaznaczyć, że można inaczej. Wejście na Blanca od samego podnóża, od wioski Les Houches pozostawiło we mnie wiele wspomnień na długie lata. Pyknąć górę, zdać, zaliczyć…? Wybór należy do Ciebie <3

Wybierając ten sposób, masz szansę na przygodę, możesz podpatrzeć zachowanie różnych zwierząt oraz wczuć się w tętniące życie alpejskiej przyrody w absolutnej ciszy i spokoju. To podróż również w głąb siebie samego…

_________________________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na
Instagramie

19 myśli na temat “Mont Blanc od lasu strony…

  1. Piękna sprawa. Dopiero taka wyprawa pozwala odczuć prawdziwy smak nieskazitelnego kontaktu z naturą i daje ten dreszczyk emocji, którego brakuje przy planowanych trasach od do 🙂 Świetna relacja, daje namiastkę Waszych emocji. Super!

  2. Byłaś na MB???? I dopiero teraz się o tym dowiaduję? 🙂
    Gratuluję wyprawy!
    My pierwotnie w planach mieliśmy ją w tym roku, ale…..z wiadomych przyczyn….musimy przełożyć na kolejny rok. W tym roku postaram się rozruszać może gdzieś w Pirenejach albo Dolomitach na Via Ferratach! 🙂

    Buziaki!

  3. Och, rzeczywiście niewiele w sieci śladów po zwiedzaniu niższych partii Alp – tak jakby tam nie warto było się wybrać. Mont Blanc nie dla mnie – kondycyjnie nie ten poziom abstrakcji 🙂 Dlatego tym chętniej czytam o tym, że iw Alpach niżej też jest ciekawie – i nawet można się prawie przytulić do kozicy 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę samych przyjemnych szlaków!

  4. Najważniejsze wspomnienia! Pytanie: Skąd wzięłaś pomysł na tę trasę? Już ktoś inny nią szedł czy sami ją znaleźliście? Pytam z czystej ciekawości 🙂

    1. Na pewno wiele osób tą trasę przeszło przed nami. Trasę obmyślił mój mąż. Jednak rzeczywiście, wiele było na „czuja” 🙂

  5. Świetna wyprawa! Osobiście nie jestem górołazem i raczej nigdy się nim nie stanę (chociaż kto to wie…?), ale takiej przygody zazdroszczę 🙂 Mogę sobie tylko wyobrazić, jaką satysfakcję czuliście po dotarciu na szczyt zaczynając wędrówkę od samego dołu. Gratuluję planu i zdeterminowania w jego realizacji!

  6. Bardzo mi takich właśnie wypraw w tej chwili brakuje, jeszcze trochę muszę wytrzymać, aby znów móc się nimi cieszyć. Wspaniałe przygody, wspomnienia ich towarzyszą człowiekowi przez całe życie.

  7. Gratulacje zdobycia Mount Blanc i to jeszcze w taki nietypowy sposób 🙂 Chętnie przeczytalibyśmy dalszy ciąg Waszej wędrówki 🙂 Może kiedyś wybierzemy się na trekking u podnóża MB, na szczyt nas chyba nie ciągnie, przynajmniej na razie 🙂

Dodaj komentarz