Najbliższe dni chcemy poświęcić grani Wielkiej Fatry. Na celownik bierzemy połoniny najwyższych szczytów tego pasma, tj. Ploska, Ostredok, Križna.
Z Liptovskej Osady podjeżdżamy samochodem do Revucy Vyžnej. Znajdujemy tylko jeden parking pod sklepem Coop Jednota. Czytamy informację, że z parkingu mogą skorzystać tylko przez pół godziny klienci sklepu. Kombinujemy więc jak polski przedsiębiorca z podatkiem dochodowym, po czym sympatyczna starsza pani otwiera sklep i doradza nam, żebyśmy zostawili samochód na uboczu parkingu, żeby nie przeszkodzić przy rozładunku towaru, przy dojeździe na posesję, zawracającemu autobusowi i ewentualnemu odbiorcy nieczystości. Hm…. niezłe kryteria jak na ten kawałek asfaltu. Ale dajemy radę przyklejając auto pomiędzy budynkiem a bramą wjazdową, nikomu nie wadząc.
Wyruszamy żółtym szlakiem na szczyt o nazwie Kyšky (Chyžky). Żółty szlak ma nas w 2,5 h doprowadzić do głównego grzbietu Wielkiej Fatry. Wędrówkę rozpoczynamy z Vyšnej Revucy, obserwując pracujących już mieszkańców przy różnych pracach typu oczyszczanie rzeki, wywóz pozostałości po remontach, niwelacji gruntu. Dochodzimy do rozwidlenia dróg. Zarówno w lewo jak i w prawo ciągnie się Vyšna Revuca, jednak w tym miejscu rozdzielają się szlaki. W lewo szlak zielony prowadzi Suchą Doliną w stronę szczytu Križna, a w prawo szlak żółty Zeleną Doliną na Kyšky, gdzie idziemy.
Mijamy ciasną, ale malowniczą zabudowę domków i drewnianych chałup, by w końcu opuścić miejscowość i zacząć wędrówkę Zeleną Doliną. Podążamy ciągle wygodną, asfaltową drogą, wzdłuż której w dole płynie rwisty potok. Wędrujemy przez malowniczy, niezbyt gęsty las, co chwilę mijamy łąki. Widoki i pogoda piękne. Mijamy opuszczoną chatę i dalej łagodnie pniemy się doliną, dochodząc do wyjątkowo malowniczej przystani, na rozległej hali.
Dolina rozwidla się na trzy mniejsze doliny. Po środku naszym oczom ukazuje się zacnych rozmiarów zadaszenie z ławkami. Jest miejsce na ognisko i sporo placu na rozbicie namiotu, dostęp do aż trzech potoków i łąki pokryte krokusami.
Leniwie rozkładamy się na ławach, kontemplujemy przyrodę i gawędzimy o zaletach rozbicia tu obozu. Przy okazji obserwujemy coraz szybciej przemieszczające się kulumbusy, które zmieniają powoli swój nastrój na „kulumbus wkurwius„. Zastanawiamy się, czy pojawi się też „kulumbus jebus”. Zbieramy się w dalszą drogę stromym już szlakiem, a nawet wspinamy się na krechę.
Mijamy ciekawy iglasty zagajnik, pośrodku którego dumnie wyłania się liściaste drzewo pokryte białym kwieciem, jak z filmu Avatar.
Jest coraz bardziej stromo, ale jednak przyspieszamy kroku. Na nosy spadają nam pierwsze kropelki deszczu. Jednak wierzymy, że przejdzie bokiem (niczym od dekady podatek katastralny) i dochodzimy do łagodnego trawersu zbocza, które doprowadza nas na otwartą przestrzeń. Kolejna piękna, rozległa łąka z pojedynczymi drzewami pośrodku.
Kapuśniaczek zmienia się już w deszcz padający całkowicie pionowo, bez żadnego wiatru. Wiemy, że szykuje się prawdziwa burza, bo efekty dźwiękowe i wizualne zdradzają najbliższą przyszłość. Biegniemy do najbliższych drzew pośrodku łąki, by schronić się przed burzą. Porzucamy kijki, by nie robić darmowych eksperymentów duchem Nikolai Tesli i melinujemy się pod rodzinką świerków – niestety na otwartej przestrzeni.
Temperatura spada coraz bardziej. Harcerskim sposobem odliczamy odległość od burzy na 1,5 do 2 km. Czekamy. Zimno, mokro i ciemno. Po 40 minutach, gdy deszcz zmienia się w mżawkę, postanawiamy zrobić sprint do Kyšky.
Zakładamy, że będzie jakieś schronienie na głównym grzbiecie Wielkiej Fatry. W tych górach, na końcu długich szlaków dojściowych do tego grzbietu, zawsze jest jakaś chata lub zadaszone ławki czy szałas bądź pasterka. W tym optymistycznym duchu po 15 minutach biegu, naszym oczom ukazuje się jakaś buda. Kierunek buda! Przed osiągnięciem celu widzimy wyżej szałas. I nawet jakiś czerwony punkt miotający się wokół tego. Kierunek – szałas i czerwony punkt. Osiągamy cel. Okazuje się, że jest to drewniana buda, w języku słowackim utulnia. W owej utulni utulała się grupa dziesięciu Słowaków. Po noclegu zbierali się w dalszą drogę, jednak burza tymczasowo ich uwięziła.
Suszymy się jakieś pół godziny i postanawiamy wejść jednak na Ploską. Mżawka wydaje się dość niegroźna, jednak wiatr jest bardzo zimny i dokuczliwy.
Idziemy. Od przełęczy pniemy się szeroką i prostą, bez żadnych zakrętów ścieżką. Widoczność spada do kilkudziesięciu metrów. Jest coraz zimniej i ciemniej. Dostosowując się do optymistycznych prognoz pogody, nie jesteśmy przygotowani na takie warunki.
Mimo iż wiemy, że po drugiej stronie szczytu są zadaszone i zabezpieczone od wiatru i deszczu ławki, rezygnujemy i wracamy do „naszej” utulni. Wbiegamy do niej już całkiem mokrzy. Po wejściu odczuwamy wręcz uderzenie ciepła. W chacie znajdujemy termometr, który pokazuje nam aż 9°C, jednak jesteśmy zbyt zmęczeni i leniwi, by rozpalić w piecu.
Podczas suszenia się postanawiamy że nazajutrz nadrobimy dzisiejsze zaległości. W planie mamy Križną, Frckov i Ostredok. Jeśli tylko pogoda dopisze, trasę rozbudujemy o szczyt Ploskiej.
W mżawce schodzimy tą samą drogą do Vyznej Revucy. Na dole pogoda znacznie się poprawia, spotykamy Polaków, którzy schronili się w opuszczonej chacie, o której wspomniałam na początku. Po drodze mijamy jeszcze łany czosnku niedźwiedziego.
Zajrzyj jeszcze tu:
_______________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na Instagramie
Uwielbiam takie wędrówki 🙂 samo przebywanie w naturze to wielkie szczęście
My ostatnio również spędzamy wolny czas aktywnie. Chodząc po parkach, lasach w NI wszędzie napotykamy czosnek niedźwiedzi. Służy nam jako sałata do kanapek 🙂
Ciekawi mnie, czy w Twoich stronach czosnek niedźwiedzi też jest pod częściową ochroną?
Jaka przygoda 😉 Też mnie z mężem kiedyś ogromna ulewa w górach złapała (na szczęście nie burza!), szliśmy 10km w rzęsistym deszczu, kiedy wreszcie dotarliśmy do hotelu nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić tacy byliśmy zziębnięci i mokrzy ;))
Takie wypadki nadają wędrówce specjalnego smaczku, choć są momenty, że wcale nie musi być do śmiechu.
Czytając takie wpisy nabieram chęci na wypad w góry! 🙂
Mój mąż wciaz zachęca mnie do wspinaczki i jakoś nie może mnie przekonać. Ale może, może.
Piękne widoki 🙂 Czuć przestrzeń 🙂
Szkoda, że pogoda nie dopisała. Ale tak właśnie jest w górach – nie przewidzisz.
Oj jak ja dawno nie byłam w górach! Muszę cos zorganizowac
Bardzo lubię takie wędrówki, szkoda tylko, ze deszcz Was zaskoczył, ale pogoda w górach potrafi SIE SZYBKO ZMIENIAC.
Czytając coraz bardziej tęsknię za górami, tym bardziej, że choroba nie pozwoliła mi na wędrówki rok temu. Mam nadzieje, że w tym roku sie uda:-)
Wracając rok temu z Tatr Niżnych bardzo nabraliśmy ochoty na wędrówkę o Wielkiej Fatrze, bo wyglądają naprawdę zachęcająco, a co najważniejsze podobno nie jest to tak popularne miejsce wśród turystów 🙂
Wielka Fatra to niemalże dziewicze rejony 🙂
Jestem pod ogromnym wrażeniem Waszego zaparcia, ale również rozsądku. Przyznam, że to wyczyny zupełnie mi obce, tym bardziej podziwiam Wasz zapał. 🙂
Lubię taką lekko mroczną i mglistą pogodę w górach 🙂 Oczywiście od czasu do czasu 🙂
To właśnie pokazuje, że pogoda w górach zmienną jest! Ja kiedyś się wybrałam na Pilsko po drodze pogoda była taka sobie, ale bez przesady za to już pod szczytem zaczęło padać i zrobiło się potwornie zimno – z góry nic nie było widać, za to w schronisku były pycha naleśniki:)
Też kiedyś złapała mnie potężna burza na Pilsku, byłam przemoczona do suchej nitki.