Najwyższy szczyt Rumunii i Karpat Południowych, drugi co do wysokości poza Tatrami Słowackimi – Vf Moldoveanu 2544 m n.p.m. – czy można go zdobyć jednodniowym wyjściem? Oczywistym było dla nas, że nie. Planowaliśmy trasy wejścia i znaleźliśmy wyłom umożliwiający zrobienie tej zacnej góry w 1 dzień.
Jest sierpień 2021, podziwiamy góry Transylwanii już od kilkunastu dni, penetrując rejony wschodniego łuku Karpat. Rozpoczęcie wędrówki planujemy z miejscowości Nucsoara. Wyruszamy wczesnym rankiem z miejscowości Sinaia. Nawigacja podpowiada nam 3 godziny drogi, więc spokojnie planujemy działania na ten dzień. Rzeczywistość rumuńskich dróg miażdży nasze plany równie skutecznie jak wyciskarka Kuvings twarde warzywa. Szkoda, że nie ma rabatu na wyciskarkę w wysokości 1 grosz za każdą dziurę zaliczoną w rumuńskich, lokalnych drogach.
Do miejscowości Nucsoara dojeżdżamy po 9 godzinach nierównej walki z drogą, która czasami przypominała trudniejszy szlak w Beskidach. Powyżej miejscowości mamy rezerwację w przeuroczym pensjonacie Valea Doamnei. Pensjonat znajduje się u wylotu doliny Doamnei. Stąd można by wyruszyć na szlak, jednak dolina liczy sobie aż ok. 40 km długości. Kwaterę polecamy planując wejście na dach Rumunii od południa, jest u samego wylotu doliny, ceny są akceptowalne warunki są znośne, jednak trudno to nazwać pensjonatem, jest restauracja, jednak tu się nie wypowiemy, bo nie skorzystaliśmy. Otoczenie jest mega klimatyczne, widokowe i bardzo agroturystyczne. Poza górami, fauną i florą nie ma tu kompletnie niczego.
Planujemy kolejnego dnia w zasadzie nocą przejechać doliną autem i rozpocząć wędrówkę. Pogoda jednak płata figle, więc musimy zostać i przeczekać burzę. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, ta chwila wytchnienia w transylwańskich wojażach zdecydowanie nam się przyda.
Degustujemy rumuńskie piwo i bratamy się z lokalsami. A jest tu sporo przyjaznych dusz. Psy agresorzy, psy zazdrośnicy, ciekawskie owce, dostojne konie i ignoranckie koty. Tych było najwięcej.
To była wręcz sterta kotów, wygrzewających się w promykach słońca, ignorując całe otoczenie. Ich sielanka i iście stoickie podejście dało nam sporo do myślenia. Mruczki okazały niesamowitą łaskę w przyjmowaniu naszych darów, podczas gdy psy żebrały o uwagę.
Jedna suczka w swym zażenowaniu przyniosła suchą bułkę, gdy kocia szlachta dostawała owczego bundza.
No dobra, suczka też dostała od nas bajlagę do swojej bułki. Dzień przeplatały czarne chmury, gromy i słoneczna patelnia. Huśtawka, piwko, sielski spokój, towarzystwo zwierząt – to było, czego potrzebowaliśmy. Jednak wcześnie musimy iść spać, bo o 2 w nocy planujemy przejechać dolinę Doamnei.
Kwatera okazała się zbieraniną przyszłych zdobywców Moldoveanu. Wszyscy mają podobny plan do naszego. Ale z dyscypliną bywa różnie. Ekipy biesiadują, my jednak żegnamy lokalsów i nastawiamy budzik na 1:00.
Wstajemy o godzinie 1:00, pogoda jest obiecująca, jednak jest świeżo po ostrych burzach. Naszym oczom ukazuje się pierwszy wjeżdżający w dolinę samochód o godzinie 1:15. Myśleliśmy, że rozpoczniemy szturm tego dnia. Uwijamy się i ruszamy w drogę. Jest mokro, ślisko, ale powoli auto wspina się szutrową drogą. Mijamy wszystkie zabudowania i już leśną, wyboistą drogą mijamy podniszczone mosty, krzaki na drodze i omijamy dziury.
Po ok. 40 minutach podróży nadjeżdża z naprzeciwka i zatrzymuje się dokładnie ten samochód, który wyjechał o 1:15.
Kierowca przekazuje nam informację, że kilka kilometrów dalej są przewrócone drzewa i nie ma możliwości przejazdu.
Chwytamy doła i zastanawiamy się co dalej zrobić. Pierwsza myśl jest taka, że pan pewnie przesadza i nie jest tak źle. Kolejna myśl – pomimo wielkiego zaangażowania kierowca odpuścił. Dlaczego? Nawet nie wiemy jak w tym terenie zawrócić. Kminimy tak z 15 minut i podejmujemy decyzję. Ponieważ zabrnęliśmy już tak daleko, to chcemy chociaż zobaczyć co nas pokonało. Jedziemy dalej.
Po 15 minutach jazdy docieramy do przewróconych drzew. Wysiadamy z auta, no niestety chłop miał rację.
Dwie potężne brzozy leżą na drodze. Nawet trudno zweryfikować ich gabaryty, bo gałęzie zasłaniały wszystko. Jest czarno, leśne dźwięki, klimat iście z horroru. Jesteśmy na końcu świata i kompletnie nie wiemy, co zrobić.
Próbujemy ogarnąć temat, ale mamy problem nawet przedrzeć się do samych konarów drzew. Rozważamy pozostawienie auta i obejście pieszo dookoła drzew, jednak zostało nam ok. 34 km doliny do miejsca z którego dopiero można rozpocząć wędrówkę na Moldoveanu. Nie przygotowaliśmy się na kilkudniowe wyjście, więc z nosem na kwintę wracamy do auta. Jeszcze kilkanaście minut rozkmin i ostatecznie zawracamy. Planujemy już stypę.
Jadąc w dół doliny napotykamy kolejny samochód jadący z naprzeciwka. Zatrzymujemy się i rozmawiamy z kierowcą. Są to pracownicy leśnictwa. Mówią nam, że słyszeli już o szkodach po burzy od tamtego pana. Posiadają sprzęt i proponują nam żebyśmy pojechali za nimi. Ok. przygody tej nocy pewnie się jeszcze nie skończyły, więc zawracamy. Jedziemy z powrotem doliną Doamnei w górę, dojeżdżamy do przewróconych drzew. Panowie wyciągają sprzęty w postaci papierosów i wódki, zaczyna się nieźle, a po chwili wyciągają cięższy sprzęt.
Rąbiemy poszczególne partie drzew. Praca szybko nabiera wręcz wojskowej dyscypliny, ja wynoszę obcięte gałęzie poza drogę, Łukasz z jednym z leśników je obcina, a jeden kozak rąbie solidne kłody.
Po ok. godzinie pracy przejazd jest możliwy. Usunęliśmy blokadę. Serdecznie się żegnamy i jedziemy dalej w głąb doliny Doamnei. Jesteśmy stratni kilka godzin, stratni o energię, która była nam potrzebna na zdobycie szczytu, ale bogatsi o wyjątkowe doświadczenie.
Ok. godz. 7:00 dojeżdżamy do końca doliny do miejsca o nazwie Stana lui Burnei. Jest to pastwisko z chatą dla pasterzy. Jesteśmy już naprawdę zmęczeni, ale trzeba skorygować nasze myślenie i rozpocząć wędrówkę tak, jakby to był początek dnia. Spotykamy tu rodaków, którzy przyjechali przed burzami i zbierają się też do wyjścia.
Szlak rozpoczyna się pastwiskiem, rozległą polaną, po czym zaczynamy stromo piąć się w górę. Po lewej stronie obserwujemy potok, który zmienia się w rwistą rzekę, a potem potężny wodospad.
Po drodze jest punkt widokowy na zapierający dech w piersi potężny wodospad. Szlakiem docieramy do początku wodospadu i do całkowitego wypłaszczenia terenu. Trudno to opisać. Na owym wypłaszczeniu znajduje się rejon torfowiska, podmokłego terenu, na którym meandruje wątła jeszcze rzeczka, która później zmieni się w diabła. Istna sielanka tak wysoko w górach. W takiej idyllicznej atmosferze docieramy do jeziora Triunghiular, skąd znowu pniemy się stromo w górę docierając na przełęcz Vistea.
Jesteśmy już na głównym grzbiecie Fogaraszy. Jest tutaj schron dla turystów podążających grzbietem tego pasma. Z przełęczy odbijamy w lewo i dalej wspinamy się stromo na szczyt Vistea Mare 2524 m n.p.m.. Stąd odbijamy od głównego grzbietu Fogaraszy na południe celem zdobycia najwyższego szczytu. Na początku łagodnie schodzimy, potem grzbiet zmienia się w grań. Dalej granią docieramy na wymarzony Vf Moldoveanu. Na szczycie spotykamy piątkę turystów i białego psa. To byli jedyni ludzie spotkani tego dnia.
Chwila przerwy i odpoczynku i planujemy zejście inne niż tą samą drogą. Postanawiamy udać się na szczyt Vf Galbena, z którego będzie można zejść do Stana Lui Burnei. Rozpoczynamy zejście. Początkowo trasa rozpieszcza widokami i łagodnością. Nie ma żadnych graniów ani wspinaczki, spokojnie schodzimy do przełęczy skąd dalej w miarę łatwo osiągamy szczyt Galbena 2419 m n.p.m.. Niestety przeoczyliśmy odejście szlaku w stronę Burnei – nie było żadnych znaków i zeszliśmy niżej do kolejnej przełączy, z której już było widać dolinę i jeziora polodowcowe, w kierunku Burnei.
Teren jest dość łagodny, więc schodzimy. Niestety w okolicy jeziora naszym oczom ukazuje się wypas owiec z mnogą ilością czworonożnych pasterzy. Naszą obecność ewidentnie wyniuchały. Zostajemy w miejscu przygotowani na ucieczkę z powrotem na grzbiet. Wieje niestety od naszej strony, więc na pewno zostaliśmy przez czworonogi zinfiltrowani. Po jakimś czasie pasterz udaje się w dół doliny. Odbijamy teraz na północ w poszukiwaniu zgubionego szlaku. Docieramy do niego, przypuszczam, że szlak omija tereny pasterskie, mijamy szlakiem kolejne i kolejne jeziora i docieramy do stromego zejścia poniżej moreny polodowcowej. Tutaj kolejna faunowa przygoda, napotykamy stado osiołków wypasających się beztrosko wśród jeziorek. Olewają nas prawie jak te koty.
Idziemy dalej i docieramy do bardzo stromego zejścia. Wg mapy jest strome zejście na krechę i łagodne obejście stromizny. Wybieramy oczywiście to łagodne. No, bardzo łagodne, po chwili jest tak stromo, że trzeba opuszczać się po korzeniach kosodrzewiny i docieramy w ten sposób prawie pionowym zejściem do Burnei. Nagle, patrząc pionowo w dół dostrzegamy nasz samochód, do którego ładujemy się z nieopisaną przyjemnością. Wykończeni, sponiewierani, ale szczęśliwi i jeszcze ze świadomością że czeka nas 40 km przedzierania się przez dolinę Doamnei.
Do kwatery dojeżdżamy już na rezerwie energii i bierzemy jeszcze 1 nocleg. W planie było tego dnia podjechać trasą transfogaraską celem zdobycia Vf Negoiu, dojazd przekładamy jednak na kolejny dzień, ale to opowieść na inny post.
Vf Moldoveanu w jeden dzień – czy warto?
Wyjście na szczyt dało nam potężnie w kość. Pogoda pokrzyżowała plany, jednak samo zdobycie szczytu zajęło nam 1 dzień. Do Burnei w dobrych warunkach pogodowych da się dojechać samochodem osobowym, wejście na Vf Moldoveanu z Burnei i zejście przez Vf Galbena w dobrych warunkach pogodowych zajmie 6 – 7 godzin, trasa będzie wyczerpująca, głównie dla kierowcy, który będzie musiał dojechać do Burnei 40 km w jedną stronę z ostatniego punktu cywilizacji.
Warto rozważyć nocleg w Burnei w samochodzie, w namiocie lub w chacie pasterskiej. Ten ostatni jest najmniej komfortowy. W Burnei jest dostęp do czystej wody, co jest bardzo istotne dla planowania noclegu. W przypadku nocowania w namiocie warto podejść kilkaset metrów powyżej chaty, teren dalej jest wygodny i jest dostęp do wody. Można również przejść stromy odcinek powyżej wodospadu, tam również jest wygodnie, płasko i są warunki na rozbicie namiotu. Planując 1 dniowe wyjście należy liczyć się z niezłym wyrypem. We wszystkich rumuńskich wojażach należy założyć że wyliczenia czasu przejazdu przez Google maps są całkowicie nierealne i trzeba wziąć poprawkę nie tylko na opóźnienia, ale też na zmiany rezerwacji noclegów.
Vf Moldoveanu w jeden dzień – czy warto? Gdybyśmy mieli znowu wybierać, pomimo licznych przeszkód, ponownie zdecydowalibyśmy się na taką opcję.
_____________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na Instagramie
Byłem na Moldoevanu w 1997 roku. To była zorganizowana przez PTTK tygodniowa wyprawa. Widzę że w dzisiejszych czasach jest dużo łatwiej:) Chętnie bym spróbował jednodniowo, tylko czy da się wynająć na miejscu transport przez dolinę do Burnei? Gratuluję wyprawy i pozdrawiam!
W sezonie na tej kwaterze zauważyłam, że turyści umawiają się na wspólny transport, na pewno się z kimś dogadasz. Pozdrawiam i powodzenia:)