„I znów stęsknieni, od Fatry uzależnieni, nostalgią wiedzeni, stanęliśmy na żylińskiej ziemi.” – wegedroga.pl
Na parkingu we Vratnej jest dopiero kilka samochodów, jesteśmy tu dość wcześnie. Pozostawiamy samochód tam, gdzie „zawsze”. Jesteśmy tu tak często, że mamy już „swoje” miejsca. No więc auto parkujemy na niezbyt wygodnym wypłaszczeniu, gwarantującym nam, że nie zaparkuje obok 9-osobowy van, z którego wytoczy się ekipa uzbrojona w kijki i inne sprzęty ciężkiego kalibru, chętna zostawić swój podpis na lakierze naszego samochodu w stylu „ja tu byłem”.
Startujemy bez szczegółowego planu w kierunku ikony tego pasma, czyli Wielkiego Krywania. Po półtorej godziny docieramy to Snilovskego Sedla – tu opis szlaku.
Jest jeszcze pusto, więc możemy w samotności obcować z przyrodą i napawać się widokiem morza chmur, lasem gór i ciepłym, zachodnim zefirem na policzku. Kocham zapach słońca o poranku. Dumając tak kilka chwil rezygnujemy z Wielkiego Krywania. Jest niemal pewne, że za chwilę wyleje się tu tłum z kolejki, więc szybka decyzja – dalej bez planu wchodzimy na Chleb. Nadal jesteśmy sami. Panorama wręcz przytłacza, a pogoda jest jesienna, perfekcyjna. Chłodno, ale nie zimno, lekki wietrzyk, niezła widoczność.
Dalej podążamy przez Steny na Południowy Grun. Na Gruniu otwiera nam się miły pejzaż Stefanovej i monumentalny widok kopuły Stoha. Tu decyzja podejmuje się sama – wbijamy na Stoha. Na tej górze o nazwie słynnego skoczka byliśmy tylko raz – w porównaniu do innych szczytów Małej Fatry to raczej będąc w pobliżu, prędzej ludzie pójdą na Wielki Rozsutec niż na Stoh.
No cóż, z daleka zdaje się być to góra wielka jak koń, i jak tu nie wejść na tę wielką bałuchę?
Stoh jest naszą pierwszą przygodą z Małą Fatrą. Pierwszy raz tu przybyliśmy świeżo po kalamicie w lipcu 2014, gdzie drogi były porozrywane, a logistyka sparaliżowana. Nie znając tego rejonu wybraliśmy wtedy szczyt, który jako pierwszy przyciągnął naszą uwagę. Po bardzo obfitych ulewach, góry w tamtym okresie były bardzo błotniste. Na Stoh wykorzystywaliśmy wtedy napęd tylne i przednie kończyny, czasem wspomagając się pośladami, więc góra nie zostawiła nam najlepszych wspomnień.
Dzisiaj jednak mamy szansę dokonać resocjalizacji tych wspomnień. Z Południowego Grunia, w sielankowej atmosferze, czasami schylając się po maślaka czy rydza, schodzimy do Stohovego Sedla. Stąd bez chwili przerwy podchodzimy w kierunku szczytu. Hm, znowu błoto. Być może zawsze tu jest. Jest miejscami ślisko, ale można sobie z tym poradzić.
Lekko zmęczeni docieramy na szczyt. Widoki podobne, jak z poprzednich szczytów, tylko morze chmur już zanikło. Rewelacyjna panorama na Wielki Rozsutec. Pełno kolorowych kropek zdobi go, niczym miniaturowe bombki na wielkiej choince. Tymczasem na Stohu jest zaledwie kilka osób.
Podziwiając grań dostojnego Rozsutca Wielkiego, rodzi się nieco szalony pomysł ozdobienia go również sobą. Zmęczeni już trochę schodzimy w kierunku Medziholie. Pierwsza część drogi to łączka telezajączka, dalej lasem błotnistymi ścieżkami.
Na przełęczy nawet się nie zatrzymujemy. Oboje ignorujemy czytelne sygnały organizmu o treści: „co to ma być?!” Ja na to w duchu odpowiadam: „co, ja nie dam rady? Potrzymaj piwo”:) I tak kulamy się dalej w kierunku Wielkiego Rozsutca. Pora już podeszła, ludzi pełno, wleczemy się jednak i ze zdumieniem wymijamy kolorowe bombki. Mamy wrażenie, że wolniej się nie da iść, jednak nikt nas nie wyprzedza, a zostaje w tyle. Docieramy do pierwszego uskoku skalnego, wyposażonego w łańcuch. Na łańcuchu wiszą liczne bombki różnych kształtów i rozmiarów. Małe niebieskie, duże czerwone, a i jedna złota dynda. Masakra. Prawdziwy korek jak w polskich Tatrach. Pierwszy raz spotykamy taką sytuację w Fatrze, a w zasadzie to w całych słowackich górach.
Pełni optymizmu, że to taka niepozorna zwiecha, omijamy to bokiem i docieramy do kolejnej zwiechy. Niestety, do samego szczytu oblężenie. Pomykamy raz poboczem, raz grzbietem, fotka na szczycie i w stronę przełęczy Medzirozsutce. Mało przyjemności z tej drogi, zmęczenie już daje się mocno we znaki.
Na przełęczy kukamy na Mały Rozsutec. W sumie jest on w zasięgu ręki, ale korek na drodze gasi nasze zapędy. Obserwujemy kilka minut, korek praktycznie stoi w miejscu, więc spadamy stąd. Z przełęczy schodzimy przez Horne Diery do Stefanovej. O korkach na Hornych już nawet nie chce mi się pisać. Ze Stefanovej wracamy autobusem po samochód, który zostawiliśmy we Vratnej.
Moja opinia jest taka:
Trasa jak na jeden dzień moim zdaniem jest zbyt długa i to jest już pogranicze rekreacji ze sportem. Nie o to w tej zabawie chodzi. Warto wejść na Wielki Rozsutec, warto wejść na Stoh, warto przejść grzbietem z Grunia na Chleb. Czy warto to zrobić w hurcie?
Jeśli się jest tu pierwszy raz, na pewno nie. Jeśli się ten rejon już dobrze zna, to można inaczej.
Dla mnie ma to taką wartość jak składanka kultowego zespołu muzycznego, który się uwielbia. Nie lubię składanek z koszyka z biedronki za 9,99 zł np. the best of Pink Floyd. Słuchając jednak Pink Floyd od lat, rozumując przesłanie każdego z albumów, lubię sobie powybierać kilka wisienek z tortu, zmiksować z tego nektar i wlać ten nektar do uszu podczas porannego joggingu.
I tym właśnie nektarem był dla mnie ten niedzielny, fatrzański spacer.
https://www.instagram.com/p/Bn0VHrVFuzO/?hl=pl&taken-by=wegedroga
______________________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego fanpage na Facebooku
dołączysz do obserwatorów na Instagramie
Przeczytaj jeszcze:
Terchova – słowackie miasteczko owczego sera oraz mój popisowy przepis na bryndzowe placuszki
Kolejna wymagająca i kondycyjna wyprawa za Wami
Fajne te wyprawy, w inne miejsca niż większość i piękne zdjęcia. A obcowanie z przyrodą jest bezcenne i też nie przepadam za ludźmi w takich chwilach
Widoki naprawdę piękne, a widzę, że i wysiłek srogi. Coś idealnie dla mnie. Skoro już zakrawa o wyczyn sportowy, to ja się na to piszę. Przekonałaś mnie do tej cudnej trasy w 100%! 🙂 Pozdrawiam!
Aż smutek mnie ogarnia, że musiałam w tym roku zrezygnować z gór. Fajnie było popatrzeć jak Tobie się udało podziwiać góry i wspinac się. Też uważam, że ta trasa troche p[rzydługawa, my robimy duzo zdjęć i zawsze strasznie się ociągamy z czasem przejścia takich tras.
Słyszałam, że ten szlak jest bajeczny. Któregoś dnia i ja go zaliczę;) Pozdrawiam
Cudowna wyprawa i piękne widoki. Przeżycia zapewne również niesamowite. Mam w planach podobną wyprawę, ale dopiero wiosną.
Co, ja nie dam rady? Potrzymaj piwo! – Moje ulubione powiedzenie! 😀 Na chodzenie po górach uwielbiam tę jesienną aurę. Chłodno, ale nie zimno 🙂
Cudowne widoki! A ten kolor nieba – cudo!
Wyglądają trochę jak nasze Bieszczady <3
Z racji, że trochę chodzę po górach, to zawsze jak widzę takie piękne relacje nie mogę zrozumieć dlaczego prawie nikt nie zamieszcza mapki trasy np. z mapa-turystyczna.pl, żeby osoby, które szukają konkretnej trasy, jak czytają taki post to od razu wiedziały, ile km, gdzie start, jakie szlaki itd. 😉 To oczywiście nie hejt, a moja własna obserwacja jak planuje górskie wycieczki. 🙂 Pozdrawiam!
Rzeczywiście brakuje mapek, mąż mi o to suszy głowę. Mapki pojawią się, pozdrawiam 🙂
Trochę zazdroszczę „egzotycznej” Słowacji 🙂 Nie byłam w Europie od 5 lat.
Ale widoki <3 Przepięknie.
Przepiękne widoki! Tej samotności brakowało mi ostatnio, jak byłam nad Morskim Okiem 🙁
No raczej Morskie Oko najczęściej nie jest dobrym miejscem na kontemplację…
My uwielbiamy być sami na szlakach, bądź prawie sami, ale nie wszędzie jest to możliwe. Same góry jak zwykle zachwycające i magiczne, a widoki cudne. Och te góry i nasza miłość do nich… ?
Przyznam, że już mocno zatęskniłam za górskimi krajobrazami, lubię przebywać w ich otoczeniu. Dają ciekawą perspektywę spojrzenia na świat, własne problemy i zmartwienia.
W Małej Fatrze polecam dwie perełki: sutovsky vodopad i wąwóz Obsivanka.